Robię chleb :)

Postanowiłam w końcu upiec chleb. Wielu znajomych piecze i jest tym zachwyconych: i jeśli chodzi o ilość pracy (level: łatwe) i sam czas, jaki trzeba poświęcić na zrobienie ciasta, jak i jeśli chodzi o smak (podobno cudowny w porównaniu do „sklepowego”). Większość pierwsze kroki ma już dawno za sobą i teraz ćwiczą wypiekanie chlebków na zakwasie. Ja postanowiłam zacząć od chleba na drożdżach. W zasadzie postanowiłam już dawno: kupiłam mąkę pszenną pełnoziarnistą i drożdże (nawet kilka kostek, w różnym czasie, bo zanim się zabrałam do chleba, upiekłam kilka ciast). No ale i na chleb przyszła pora. Póki co zrobiłam zaczyn z 300 g mąki, 300 ml wody i 1,5 g drożdży. Miałam go zrobić wieczorem, a kontynuować wyrabianie ciasta rano, ale ponieważ rano nigdy nie ma na tyle czasu, więc zaczyn zrobiłam przed śniadaniem, a wieczorem będę kontynuować i piec.

Napiszę później co z tego wyszło.

Czas na rower

Od dwóch miesięcy jeżdżę ambitnie na rowerze. Nic szczególnie wyczynowego, 15-20 km po płaskim terenie, ale zawsze to coś. Mój kręgosłup najwyraźniej to polubił, bo od dłuższego czasu daje mi spokój i nie mam problemów z wyprostowaniem się czy zgięciem. Najwyraźniej wcześniej zbyt się zasiedziałam. Poza tym miło tak pojeździć sobie, w dużej części między polami. Czuje się człowiek bardziej dotleniony i dumny, że coś robi. Czekam teraz tylko na ładną pogodę, która osuszy drogę, bo ostatnimi czasy jazda w wielu miejscach to slalom między ślimakami. I niestety większość to te ohydne mięczaki bez skorupek. Winniczków też jest trochę, ale na nie szczególnie uważam, bo to śliczne rybki. Czasem je przenoszę w bezpieczniejsze miejsce, ale nie wiem czy nie łamię tym jakichś przepisów, bo karty wędkarskiej nie mam 😉

Tak czy inaczej droga jest fajna – w 80% to ścieżka rowerowa, więc nie trzeba się martwić o kolizje z samochodami, tylko w części prowadzi między budynkami, a później mijam salon sukien ślubnych (zresztą bardzo pięknych) i już jestem na otwartej przestrzeni. Aż trudno uwierzyć, że dotychczas, kiedy miałam ochotę pojeździć na rowerze, jechałam w przeciwną stronę, bo wydawała mi się spokojniejsza – ciche uliczki na osiedlu domków jednorodzinnych, ale jednak tam trzeba uważać, nie można się rozpędzić, bo zawsze może z którejś uliczki czy bramy wyjechać jakieś auto albo ktoś na rowerze.

No to trochę o pogodzie

Marzec był ciepły, kwiecień chłodny, maj deszczowo – burzowy. Od wielu dni pogoda u nas jest „niepewna”. Raz świeci słońce, za chwilę niebo się zasnuwa ciemnymi chmurami. Czasem to tylko takie straszenie, a czasem pada z nich albo wręcz leje. Majowy deszczyk, majowa burza – w tym roku ciągle i na zmianę. Na szczęście mamy już Trzech Ogrodników, później Zimna Zośka i pogoda powinna się poprawić.

W końcu majówka :)

Już jutro dzieciaki mają wolne, co prawda odrabiane za miesiąc, ale zawsze to 5 dni laby. Nie wyjeżdżamy nigdzie na cały długi weekend, bo straszyli niepewną pogodą i zaplanowałam już małe prace domowo – ogrodowe. Ale żeby urozmaicić ten czas, wybierzemy się na wycieczkę w Święto Pracy. Akurat na ten dzień zapowiadają najładniejszą pogodę, więc pasuje.

Dziś rano obudziłam się rozbawiona snem, bo przyśniło mi się, że byłam na stacji benzynowej i do benzyny rozdawali dodatki w postaci kawy albo kotylionów. A ja na to, że poproszę kotylion, bo Młody miał do szkoły dziś przynieść. Obudziłam się i stwierdziłam, że rzeczywiście czytałam kiedyś informację, że ma przynieść, ale nie zrobił. Więc kiedy Młody jadł śniadanie zrobiłam mu dwa, bo nie mogliśmy dojść do porozumienia czy czerwony ma być na zewnątrz, a biały w środku czy na odwrót. Sprawdziłam później w necie i co prawda przeważają te białe na zewnątrz, ale zgodności nie ma. Ba, są nawet czerwono – biało – czerwone. Przypnie więc sobie ten, który będzie wolał, a drugi pewnie dostanie się któremuś koledze, bo jak znam klasę, połowa nie będzie miała…

Miły dzień trwa nadal, bo dziś dostałam długo wyczekiwany list 🙂 Na szczęście go nie wyrzuciłam, co było realną groźbą, bo zaplątał się w gazetki reklamowe, które zwykle od razu wyrzucamy, ale mój Mężczyzna tym razem je zostawił, bo czegoś tam szukał.

Oby tak dalej. Miłego dnia wszystkim życzę.

Wpis

Ech, ile to czasu minęło od ostatniego wpisu… Ferie już dawno się skończyły. Wycieczka jak to wycieczka, szybko minęła. A do nas dotarła wiosna; najpierw ta atmosferyczna, a później kalendarzowa. Marzec już się kończy i trzeba by zacząć planować majówkę. W tym roku wszystko pięknie się  układa: 1 maja to czwartek, 3 – sobota, więc bez proszenia bierzemy 2-go wolne. Tydzień wcześniej święta. Sporo wolnego skumulowało się. Oby tylko pogoda dopisała, to można bardzo przyjemnie ten czas wykorzystać w gronie rodzinnym. Co do wyjazdów, to korci mnie, żeby zarezerwować pensjonat na długi weekend, ale trochę obawiam się, że przytrafi się gastronomiczna pogoda i niemała kasa nie zostanie należycie wykorzystana… Pewnie bezpieczniej i taniej nic nie rezerwować, tylko poszukać ciekawych miejsc w okolicy powiedzmy 150 km i tam się wybrać…

Ferie

Szykuję wielką „feriową” niespodziankę dla rodziny. Nikt z nich tu nie zagląda, więc mogę śmiało pisać. Chcę ich zabrać na tygodniową wycieczkę do Włoch. Od dłuższego czasu koresponduję z „najlepszą koleżanką z klasy”, która tam mieszka i zapraszała nas do siebie 🙂 A że żadnych planów nie mamy, więc nalega żebyśmy ją odwiedzili i już mam listę zachcianek z Polski, które chciałaby żeby jej przy okazji podrzucić 🙂 Więc czemu nie. Jeszcze tam mnie nie było. A mówią, że portale społecznościowe to strata czasu, a tu proszę. Wcześniej się nie widziałyśmy przez… hoho… bardzo długo.

A w tej chwili mój największy dylemat to środek transportu, tzn. czy lecieć samolotem czego po prostu nie znoszę czy samochodem – trasa nie krótka ale autostradą więc w miarę szybko. A jeśli samochodem, to chyba będzie trzeba założyć opony letnie, bo tamtejsze temperatury nie sprzyjają jeździe na zimówkach. Z drugiej strony, u nas też ciepło, więc nic by się nie stało, gdyby zmienić. Żadnego amerykańskiego ataku zimy ni widu ni słychu i mam nadzieję, że już tak zostanie.

No i garderobę wiosenną trzeba powyciągać i odświeżyć. Oby tylko okazała się jeszcze dobra na „Malucha”.

Chomikowanie

Jestem wyjątkiem wśród rodziny i znajomych jeśli chodzi o chomikowanie. Większość osób, które znam – i nie chodzi mi tylko o osoby starsze – ma tendencje do „archiwizowania” różnych rzeczy. Skutek jest taki, że piwnice, strychy, balkony, szafy i szafki (zwłaszcza te, do których jest utrudniony dostęp) są wręcz zapchane starociami, mniej lub bardziej używanymi, których jednakże od dawna się nie używało. Kiedyś przy okazji remontu dachu, poszłyśmy z mamą na strych, gdzie musiał być zrobiony porządek, żeby wymienić dachówki i się za głowy złapałyśmy. Były tam rzeczy wyniesione chyba z 50 lat temu, bo szkoda było wyrzucić: stare maszyny do szycia albo raczej ich części, rozłożone meble systemowe (pewnie nie kompletne), materace, żelazka, wanienki dziecinne, łóżeczka, gazety itd. można by wymieniać w nieskończoność. Zamówiłyśmy kontener i zabrałyśmy się za wielkie wyrzucanie, a co było przydatne do spalenia, wylądowało w piwnicy. Chomikowanie to nie jest jednak tylko domena starszych. Moja Dziecina też nie pozwala wyrzucać zabawek, nawet tych, którymi się od wielu lat nie bawi. O każdej zabawce pamięta, z każdą ma związaną jakąś historię i nie wolno nic ruszyć. Od czasu do czasu robi przeglądy w pudłach szukając czegoś i przy okazji sprawdza czy wszystko jest. Doprawdy nie wiem, jak przy takiej ilości choćby samochodzików, potrafi się w tym połapać, ale daje radę. Żeby do angielskiego miał taką pamięć… Albo do historii. No ale wracając do tematu, złapałam się na tym, że też niektórych rzeczy nie potrafię wyrzucić, choć nie mam z tym zwykle problemów bo nie lubię zagracania. I sentymenty na bok. Ale żal mi np. takich starych, zdekompletowanych mebli, które gdzieś jeszcze nam się walają, z czasów jak się urządzaliśmy i zwoziliśmy od rodziców pojedyncze rzeczy. Gdyby to były jakieś graty z lat 80-tych, oklejone „papierową” okleiną, to już dawno by ich u nas nie było. Ale „w darze” swego czasu dostaliśmy kilka drewnianych mebelków, które co prawda do niczego nam już nie pasują, ale są tak solidnie wykonane, że szkoda mi ich wyrzucić. Tym bardziej, że żadne robactwo ani wilgoć się do nich nie przyczepiły. Mam wrażenie, że gdyby wziąć jakieś narzędzia czy maszyny stolarskie, to można by je pięknie wyczyścić, później zabejcować pod kolor naszych mebli, polakierować i już by przypasowały; zwłaszcza do postawienia samodzielnie np w łazience czy przedpokoju. Mam też fajną, solidną ławę, którą marzy mi się przerobić na kwietnik. Tylko kiedy ja to zrobię? Jak zwykle mam mnóstwo planów i mało czasu na ich realizację…

Zdrowe odżywianie

Od dłuższego czasu chyba wszyscy, których znam narzekają na jedzenie: że bez smaku, zapachu, że pełno w tym chemii, że to nie to samo co kiedyś. I jest w tym nie mało prawdy. Co prawda nie jestem aż takim smakoszem i nie mam tak długiej „pamięci kulinarnej”, żeby pamiętać smak jedzonka sprzed rewolucji konserwantowsko – ulepszaczowej, ale pamiętam że wtedy jedzenia się tyle nie wyrzucało i że wszystko smakowało, mimo iż człowiek głodny nie chodził, więc nie można twierdzić, że to z głodu. Ostatnio miałam okazję jeść kiełbaskę ze świnki wyhodowanej przez rolnika (normalnie, nie na jakiejś tam fermie), zrobionej tradycyjną metodą i muszę przyznać, że różnica w porównaniu do najlepszych niby nie zawierających konserwantów kiełbas sklepowych jest ogromna i w smaku i w przechowywaniu. I tak jest ze wszystkim – mięso nie ma smaku mięsa tylko przypraw bez których nie nadawałoby się do spożycia, na patelni się pieni jakby zawierało proszek do prania, kiedy zostawisz je w lodówce, na drugi dzień możesz odlać pół kubka wody. Miesiąc temu kupiłam wołowinę z dwóch kawałków, bo wydawały mi się ładne. Zamroziłam je, bo wtedy wołowina jest lepsza a po odmrożeniu okazało się, że jeden kawałek jest piękny, a drugi… jakiś taki siny… trudno nawet określić ten kolor. W każdym bądź razie od razu było widać, że coś z nim było robione. No i mimo, że wołowina droga, musiałam konkretnie obkroić ten kawałek, bo inaczej bym nie przełknęła. Ohyda. Zresztą nie jest to kwestia tylko mięsa. Kiedyś lubiłam ziemniaki w mundurkach. Teraz nie da się takich zrobić, bo każdego trzeba porządnie obrać i zobaczyć czy w środku nie ma białych ani szarych plam, ogórki się psują od środka robiąc się oślizgłe, itd. itd. Kiedyś rodzice, którzy dbali o zdrowe odżywianie dzieci wystarczyło, że mówili, że „nie kupię ci tego napoju, lepiej napij się kompotu albo wody z sokiem”. Teraz trudno wybrać co dać potomkowi, żeby na stare albo całkiem młode lata nie musiał raczyć się kleikiem. Zresztą sama widzę po sobie, że np. ostatnio mój żołądek zaczyna nie przepadać za kawą rozpuszczalną i zdecydowanie lepsza jest dla niego kawa ziarnista, oczywiście po zmieleniu i zalaniu wrzątkiem 🙂 Taka niby błahostka a jest różnica. Cóż więc pozostaje? Chyba trzeba się postarać o jakąś działeczkę i przynajmniej owoce i warzywa mieć w sezonie swoje, a na zimę zrobić przetwory. Nie zaryzykowałabym chowu zwierząt bo nie miałabym serca ich zabić, nawet dla zdrowego odżywiania, więc tu muszę wymyślić coś innego…

 

Szczęśliwego Nowego Roku

Może to trochę późno, ale myślę że nie za późno. Ostatecznie dziś dopiero trzeci dzień nowego roku. Życzę więc wszystkim spełnienia marzeń i życzeń których sami sobie życzycie, żeby spotkało Was w tym roku dużo dobrego, dużo radości, dużo szczęścia, żeby udało się zrealizować noworoczne postanowienia, nawet te trudne, żeby był to rok spokojny, ale nie nudny. Krótko mówiąc życzę Wam wszystkiego najlepszego.

Trzeba wysłać kartki świąteczne

Właśnie do mnie dotarło, że najwyższy czas wysłać kartki świąteczne, jeśli mają dojść przed Wigilią. Teoretycznie to jeszcze dwa tygodnie, a w praktyce obserwując po jakim czasie dochodzą do mnie ostatnio zamówione przesyłki świąteczne, trzeba by wziąć duuuuży zapas na obsuwy poczty. W dodatku trzeba je jeszcze kupić, ewentualnie zrobić. Daję sobie więc czas do piątku na załatwienie tej sprawy. Załóżmy, że nie będzie za późno.