Po weekendzie

Realizując (w bardzo ograniczonym zakresie) moją ostatnią ochotę na podróże, wybraliśmy się w weekend do rodziny. Miałam ochotę na odwiedziny i pojeżdżenie na rowerze po górkach (bo tydzień wcześniej siostra narobiła mi ochoty opowiadając o swoich przejażdżkach). Już wyjeżdżając z domu nabrałam wątpliwości czy to na pewno TEN weekend, bo było chłodno, pochmurno i padała mżawka. W połowie drogi, kiedy zaczęło padać, upewniłam się, że trzeba było przełożyć wyjazd o tydzień (prawdopodobnie tyle wystarczy dla poprawy pogody, bo już dziś jest o niebo lepiej), ale gdy dojechaliśmy na miejsce w naszych wiosennych butach i ciuchach, zrobiliśmy wielkie oczy. Panowała gęsta mgła, a po chwili zaczął prószyć śnieg: mokry, ciężki, pod którym uginały się krzewy i drzewa iglaste. Ech, to moje szczęście do podróży. Posiedzieliśmy za to w ciepłym domku i pogadaliśmy. Przy okazji wyszło moje ostatnie roztrzepanie – na komodzie w przedpokoju została torba z książkami, które miałam oddać i – co gorsza – z moją bielizną nocną. Dobrze, że to tylko jedna noc. Muszę się postarać i bardziej profesjonalnie zorganizować wyjazd na długi majowy weekend 🙂

Ochota na podróże

Wiosna, wiosna, wiosna 🙂 Ilekroć spoglądam przez okno na tę piękną pogodę, mam ochotę wsiąść do auta i wybrać się na wycieczkę. Jakoś ciężko wysiedzieć przy biurku i jeszcze skupić się na pracy. W taką pogodę uwielbiam podróżować. Mogłabym objechać Polskę dookoła 🙂 Pojechać najpierw do Krakowa, pochodzić po Rynku, po Wawelu i wzdłuż Wisły, zjeść coś dobrego w Jamie Michalika; wieczorem pojechać do Zakopanego, pochodzić po Krupówkach, wziąć nocleg w Zakopanem, a na drugi dzień wybrać się nad Morskie Oko albo do Doliny Kościeliskiej (żeby się nie przemęczać), później pojechać do Zamościa (bo wybieram się tam od kilkunastu lat, ale jakoś dojechać nie mogę), następnego dnia do Białegostoku odwiedzić D., a później jeśli jeszcze nie będę miała dość siedzenia za kółkiem – do Trójmiasta i do domu. W zasadzie w ciągu powiedzmy tygodnia można objeździć różne miejscowości i zrobić sobie fajną wycieczkę 🙂 Tylko, że akurat wielu kontrahentów obudziło się z zimowego snu, nasze szefostwo też, więc o urlopie można pomarzyć. Tym bardziej, że rozpoczął się u nas sezon grypowy, dużo osób uparcie przychodzi do pracy kaszląc i smarkając, i tylko patrzeć jak wszyscy się rozchorujemy. W każdej kolejnej pracy dziwi mnie to, że ludzie potrafią przychodzić schorowani do pracy, a szefostwo na to nie reaguje. Przecież to narażanie innych, a poza tym żenada takim zachrypniętym głosem (jak po ostrej imprezie) rozmawiać z kontrahentami.

Trzeba pomału chować do szafy zimową odzież i buty i wyciągać wiosenne, lżejsze. Już się nie mogę doczekać, zwłaszcza cieńszych kurtek i płaszcza (bo jako zmarzluch nadal chodzę w zimowych), bo w wiosenno – jesiennych botkach przechodziłam niemal całą zimę.