W pracy i poza pracą

Miałam robić jeden wpis w każdym miesiącu, ale… jakby to powiedzieć… luty okazał się za krótki i jakoś tak szybko się skończył, że nie zdążyłam 😉 W przyszłym roku będzie o dzień dłuższy, więc może wtedy mi wyjdzie ta sztuka. Gorzej, że skończył się też karnawał, bo ilość fajnych imprez została ograniczona. Na szczęście można sobie na pocieszenie upiec faworki albo oponki. Nie wiem czemu tak mnie ciągnie do tłustych słodyczy. Może to przez tę zimową pogodę, mimo że już marzec, bo wygląda trochę jak tradycyjnie w styczniu – słońce i mróz.

Spółka komandytowa

Dziś mam dzień na dokształcanie się o spółce komandytowej. Zaczęłam od tematu jak założyć spółkę komandytową, o czym czytam na tej stronie. Później muszę jeszcze sprawdzić jak ona funkcjonuje i jakie są zasady rozliczeń. Być może będziemy się przekształcać… Zapowiada się ciekawy rok w pracy… A poza pracą?

Wspinaczka?

Hmm… Koleżanka namawia mnie na naukę wspinaczki 🙂 Okazało się, że w dość bliskiej okolicy mamy kilka sztucznych ścianek wspinaczkowych, a w nieco dalszej, ale bez tragedii, niskie, ale kamieniste górki. A cóż ja na to: w telewizji wygląda to bardzo widowisko i w ogóle fajnie. Wyobrażam sobie, że to zarówno dobra zabawa jak i wielka satysfakcja wgramolić się na jakąś ściankę. Przeszkodą jest jednak mój wielki lęk wysokości. Kto mnie będzie ściągał jak się zatnę i nie będę w stanie ruszyć ani w prawo, ani w lewo, ani w górę, ani w dół?

Chyba pozostanę przy rozrywkach dla płaskoziemców 😉 i przy aktywności wykonywanej w poziomie, a nie w pionie. W końcu mam naprawdę duży wybór 🙂

Wymiana porcelany

W tym roku, a właściwie już w zeszłym, robiłam sylwestrową domówkę. Mimo, że znajomych nie było zbyt wielu, pojawił mi się nieprzewidziany problem, a mianowicie zastawa stołowa. Już tak mam, że tego typu zakupy wydaje mi się, że były robione niedawno, a tymczasem tak nie jest.

Kiedyś wydawało mi się, że porcelana z Ikei jest fajna. Taka jednokolorowa, modna, nowoczesna. No więc kupiłam cały zestaw dużych, głębokich i małych talerzy, a do tego salaterki, filiżanki i kubeczki. Cały wielki komplet. Oczywiście część z tych rzeczy jest częściej używana (ta obiadowa i kubki), część rzadziej (salaterki) lub bardzo rzadko (filiżanki i okolicznościowe elementy).

No i właśnie przygotowując nakrycie dla znajomych okazało się, że często używana porcelana jest już porysowana, tak jakoś „wewnętrznie” spękana i na tych spękaniach przebarwiona. Nie wygląda to ładnie. W dodatku część talerzyków się wytłukła. Zapewne, gdybym wybrała zastawę z jakiejś porządnej fabryki porcelany, nie byłoby tak źle. Moi rodzice mają zastawy, które są starsze ode mnie i świetnie się trzymają, chociaż istotnie nie są tak często używane. Być może rozwiązaniem jest właśnie oddzielna zastawa świąteczno – okolicznościowa.

Tak czy inaczej postanowiłam dokupić nową albo na specjalne okazje albo na wymianę tej, którą mam. Tym razem jednak chcę coś trwałego i naprawdę pięknego. Tym bardziej, że mamy w kraju bardzo prestiżowe i cenione na całym świecie fabryki (choć odnoszę wrażenie, że cenione nie u nas). Zastanawiam się nad porcelaną z Krzysztofa albo z Bolesławca. Tak wiem, styl różny, ale oba mi się podobają. Nie wiem tylko czy kupować przez internet. Porcelanę z obu fabryk znalazłam m.in. na tej stronie: https://porcelana-sklep.pl/ czy też odwiedzić sklepy firmowe w czasie ferii… Aż tak bardzo daleko nie mam…

No i tak wygląda moje pierwsze i ostatnie postanowienie noworoczne. W ten sposób zabezpieczam się na wypadek, gdyby mi się nie chciało. To postanowienie na pewno zostanie spełnione i rok rozpocznę od 100 – procentowego sukcesu 😉

Zasolić Bałtyk

Ach, gdybyż tak się dało zasolić bardziej Bałtyk, żeby był jak Morze Śródziemne czy któreś inne z tego basenu… Wzrost jego temperatury nie powodowałby od razu wykwitu alg, woda byłaby przezroczysta, łatwiej by się w niej pływało… Kiedyś opowiadano bajkę o tym dlaczego woda w Bałtyku jest słona. Chodziło bodajże o jakiś młynek, z którego cały czas wylatuje sól i który wpadł do morza. No i z tej bajki wychodzi, że młynek najwyraźniej się zepsuł, bo Bałtyk nie jest morzem szczególnie zasolonym. A przez to łatwiej rozmnażają się w nim glony i inne niepożądane stworzenia.

No i jeszcze ten wiszący nam nad głowami problem zanieczyszczeń chemicznych z beczek, które alianci, w mądrości swej, zatopili m.in. w Bałtyku po II wojnie światowej. Jakiś czas temu słyszałam opinie, że Bałtyk jest tak brudnym morzem, że przy dnie wyginęło już w nim życie. Być może to skutek rozszczelnienia jakichś beczek, a może przyczyną jest inne skażenie. Aż szkoda, że morze z tak pięknymi plażami znajduje się w tak opłakanym stanie.

Ciekawa jestem bardzo czy uda się opracować plan wydobycia lub jakiegoś zabezpieczenia wrzuconych beczek. Przykrycia ich jakąś kopułą jak reaktora w Czarnobylu – jeśli są na niewielkiej przestrzeni, zalania betonem czy czymś tam. Pewnie to łatwiejsze niż wydobycie beczek, które mogą zacząć się rozsypywać w trakcie podnoszenia, albo wybuchnąć. Pewnie ci, którzy je tam wrzucili przecenili „ludzi przyszłości” i technologię, która pozwoli kiedyś poradzić sobie z problemem. Ta przyszłość jest dziś i najwyraźniej nie radzimy sobie.

Powoli robi się coraz chłodniej. Wkrótce trzeba będzie sandałki zastąpić krytymi butami. W związku z tym zamówiłam dla całej rodziny fajne kolorowe skarpetki. Mam nadzieję, że w pochmurne dni, poprawią nam humor. Uwielbiam tego typu rzeczy. Wyglądają świetnie zarówno do jeansów, jak i kostiumu czy casualowej spódnicy i trampek. Rodzina uważa tak samo i też chętnie nosi 🙂

Miłej końcówki wakacji.

Chyba mam alergię

Gdy byłam dzieckiem co roku wiosną chodziłyśmy z mamą do okulisty, bo szczypały i piekły mnie oczy. No i były podpuchnięte. Szłyśmy przeważnie na prywatne wizyty i dostawałyśmy cały zestaw leczniczy. Dobrze pamiętam, że co roku diagnoza brzmiała: zapalenie spojówek. Dostawałam dwa rodzaje kropli do oczu. Do dziś pamiętam, że jedne były przezroczyste i strasznie szczypały, a drugie mleczne i były ok. Poza tym dostawałam maść do smarowania wieczorami pod powieki. Strasznie nieprzyjemna sprawa. Do dziś mam skojarzenie raczej z horrorami 😉

Po wielu latach wizyt, w przychodni (nota bene prywatnej, najbardziej prestiżowej w mieście) zaczęła przyjmować młoda okulistka, która po zbadaniu stwierdziła, że ona nie ma pojęcia dlaczego przez tyle lat jestem leczona na zapalenie spojówek, skoro mam alergię. Najwyraźniej starsi lekarze o alergii nie słyszeli…

Później przez wiele lat nic mi nie było, ale ostatnio znowu się zaczęło: pieczenie, szczypanie i w konsekwencji trudności w normalnym otworzeniu oczu. Wygląda na to, że alergia powróciła… Dobrze, że dziś łatwiej ją zdiagnozować i leczyć. Testów wtedy nie robiłam (nie wiem czy w ogóle już były). Teraz w końcu muszę sprawdzić na co jestem uczulona. Oby nie na wierzbę, która rośnie tuż przy oknie pokoju, w którym najczęściej przebywam. Nie wyobrażam sobie siedzenia przy zamkniętym oknie, ale też jej wycięcie byłoby przykrą rzeczą.

Jeśli macie podobne doświadczenia, albo leczycie się na coś od dłuższego czasu, potwierdźcie sobie diagnozę u innego lekarza. Najlepiej nie mówiąc mu na co aktualnie się leczycie, żeby nie poszedł „tym tropem”. Może akurat okaże się, że dolega Wam coś innego. Myślę, że zdrowie jest na tyle ważne, że warto sprawdzić.

Podaj dalej

Mam nadzieję, że ta fala koronawirusa szybko przeminie, bo już nie wiadomo co myśleć, kiedy nagle zacznie cieknąć z nosa i pojawi się chrypka. A przecież pogoda sprzyja zwykłym, typowym, poczciwym przeziębieniom. Wczoraj na termometrze mieliśmy ponad 14 stopni ! a dziś 3…

Zmiana niesamowita. Wczoraj chłopaki poczuli wiosnę. Umyli więc i odkurzyli w końcu samochód, zrobili porządek w garażu. Ba, nawet zamówili frezy do aluminium, żeby zmontować sobie na wymiar półki na narzędzia, z miejscami na ich umieszczenie.

Ja z kolei wyrzuciłam resztę dekoracji z choinkami, które jeszcze mi stały, bo wcześniej żal ich było wyrzucać, skoro się trzymały. Jednak wczoraj nie wytrzymałam i wymieniłam je na kwiaty. Podobnie jak obrus – na taki z nadrukiem w wiosenne motywy.

W sumie to od kilku dni robiło się coraz cieplej. Skutkiem tego są przebiśniegi, które zakwitły już w ogródku. No a dziś spotkała nas rano niemiła niespodzianka. Kiedy wstałam były zaledwie 2 stopnie na plusie, teraz są 3. Do tego padał śnieg z deszczem, teraz pada deszcz. Niesamowity spadek.

Za to od jutra pogoda ma się poprawiać. Nie ma być co prawda cieplej, ale na otarcie łez – bardziej pogodnie, a to już mi wystarczy. Ciepłej odzieży jeszcze nie schowałam. Ubiorę się ciepło i skoczę w plener łapać witaminę D 🙂 Mam nadzieję, że się nie przeziębię, bo właśnie wokół wszyscy kichają, smarkają i kaszlą.

Oby były to zwykłe przeziębienia, bo jedna z koleżanek zrobiła sobie test przed wyjazdem do rodziny i okazało się, że ma covida. Zresztą ona, mąż i dziecko. Na szczęście są zaszczepieni i przechodzą zakażenie łagodnie, ale to pokazuje jak łatwo pomylić objawy omikrona z typowym przeziębieniem i bawić się w „podaj dalej”. A jak inni zareagują to już inna sprawa. Trzeba uważać i jakoś dobrnąć do końca miesiąca, żeby wszyscy, którzy się mieli zarazić już przechorowali i może będziemy mieli kilka miesięcy spokoju. Oby tak było.

Amantadyna

Już od dawna chodzą słuchy o tym, że amantadyna jest skutecznym lekiem w leczeniu covida. Mimo, że taką informację jako pierwszy podał polski lekarz, władze nie były zainteresowane sprawdzeniem jej wiarygodności. Ludzie na własną rękę zdobywali lek za granicą.

Dopiero kiedy zainteresowanie lekiem wyraziło kilku lekarzy zagranicznych, badania ruszyły i u nas, choć dość opieszale. No i proszę, w prestiżowym magazynie „Nature” grupa międzynarodowych naukowców, w których składzie nie ma Polaków, ogłosiła, że amantadyna jest skuteczna w leczeniu covida.

Czyli nic się nie zmienia w myśleniu. Wolimy wprowadzać lockdown i kupować szczepionki (nie twierdzę, że niesłusznie) niż inwestować w badania nad skutecznością lekarstw, które już są…

Jest drogo, będzie gorzej

Co tu kryć: jest drogo. Ceny wszystkich produktów wystrzeliły w górę. Znów w wielu sklepach można usłyszeć, że nie wiedzą ile coś będzie kosztowało po kolejnej dostawie. Ba, w budowlance sprzedawcy przed zadeklarowaniem chęci zakupu czasami mówią, że muszą sprawdzić i potwierdzić cenę, czy jest nadal aktualna. Ale drogo jest nie tylko w budowlance.

Czytałam, że w wielu gminach już poszybowały ceny gazu. W niektórych nawet o 170 procent! Pewnie będzie tak jak z żarówkami energooszczędnymi. Najpierw namawiali, żeby kupić mimo że są drogie, bo to się zwróci w kosztach energii, a później podnieśli ceny energii i mimo mniejszego zużycia nadal zarabiają tyle samo.

Teraz namawiali wszystkich na wymianę ogrzewania na gazowe i łup! To teraz spłacajcie kredyty za kotły i płaćcie 2-3 razy więcej za gaz. Tak wiem, wina Tuska i Rosji.

Zastanawiam się czy nie zacząć już robić zakupów przedświątecznych i mrozić. Pewnie za dwa miesiące będzie jeszcze drożej.

A, dziś decyzja w sprawie podwyżki stóp procentowych. Przewiduje się, że podniosą, żeby zatrzymać inflację. Nie wiem jak to się przekłada na inflację. Może tak: ludzie zapłacą więcej za kredyt, mniej im zostanie, mniej kupią, więc będzie mniejszy popyt i ceny nie powinny tak rosnąć…

Cieszmy się za to słoneczną, piękną pogodą 🙂

Rocznica porozumień sierpniowych

Dziś 31 sierpnia. Rocznica podpisania Porozumień sierpniowych 1980 r., o których postanowiłam napisać. Rocznica to umowna, bo tak naprawdę podpisy złożono z czterema różnymi datami i w sumie zgodnie z przyjętą zasadą decydujące znaczenie powinien mieć ostatni z nich. Powinniśmy mieć zatem porozumienia wrześniowe.

Skąd te różnice? Otóż porozumienia podpisywano w różnych miastach, ze strajkującymi komitetami. Najwcześniej podpisano je w Szczecinie – 3o sierpnia, następnie w Gdańsku – 31 sierpnia, a później w Jastrzębiu-Zdroju – 3 września oraz w Katowicach – 11 września. Przyjęta data uprzywilejowuje więc Gdańsk.

Kto je podpisał? Rząd PRL z czterema komitetami strajkowymi, które powstały w 1980 r. w trakcie strajków, które przetaczały się latem tego roku w różnych częściach Polski. A strajki te były ogromne, gdyż zgodnie z szacunkami ówczesnego MSW strajkowało ponad 700 tys. pracowników w 700 zakładach.

Podpisanie porozumień zakończyło strajki i umożliwiło rejestrację NSZZ „Solidarność”. Ponadto rząd zobowiązał się m.in. do ograniczenia cenzury, zatrudnienia pracowników zwolnionych po strajkach w 1970 i 76 r., przeprowadzenia reform gospodarczych i umożliwienia pracownikom większego wpływu na przedsiębiorstwa.

Dlaczego wybrałam się na taką „wycieczkę z WOS”? Bo uważam, że to bardzo istotne wydarzenie z niedawnej historii Polski. Nie tylko powstał wtedy ruch robotniczy, który wiedział, że może mieć realny wpływ na władzę i kształt państwa, ale także poznał smak wolności, o którą walczył później, aż do upadku PRL. Dał też siłę ludziom do zniesienia stanu wojennego i późniejszych trudnych czasów.

Rozbudowa hobby

Wiele lat temu założyłam sobie hobbystyczną stronę internetową dotyczącą psów. Strona ma jakąś tam oglądalność, więc koleżanki doradzają mi, żebym wykorzystała ją do sprzedaży gadżetów dla psów. W sumie wiem, że tego typu rzeczy sprzedają się znacznie lepiej niż te niezbędne. Są też dużo droższe. No a dodatkowa kasa by się przydała, zatem warto temat przemyśleć. Co ja mówię, w sumie to już się nastwiłam na jego realizację 🙂

Zastanawiam się tylko jak bardziej rozreklamować stronę, żeby więcej osób na nią trafiało. Na przykładzie tego mojego bloga widzę, że nie jest to łatwe. Czytałam trochę o pozycjonowaniu stron, ale to mnie przerasta. To znaczy być może poradziłabym sobie, ale wtedy nie miałabym czasu na nic innego. Skłaniam się więc za zleceniem wypozycjonowania mojej strony tej firmie. Jeden problem mi odpadnie, a ja będę mogła zająć się rozbudową strony i asortymentem.

Jak już się na coś nastawię, to umarł w butach. Już się nie mogę doczekać sprzedaży obróżek, plakietek, biżuterii, ciuszków i bucików dla pieseczków. Napisałam do kilku producentów i jestem dobrej myśli. Grunt to coś zacząć, a później powinno już się samo rozkręcać. Mam nadzieję, że strona zdobędzie popularność w sieci.

Czytałam, że większość biznesów, jaka się udaje i nie pada w pierwszym roku działalności, to te rozpoczęte z pasji, zainteresowań. Tak jest i w moim przypadku. Uznaję, że zniwelowałam ryzyko i mogę zaczynać. Życzcie mi powodzenia. A jak z pieskami mi wyjdzie, to może rozszerzę asortyment o koty, świnki morskie, króliki i chomiczki. Asortyment dla nich także z roku na rok się rozrasta.

Matury

Ostatnio było o egzaminach i teraz też będzie, tylko że o maturalnych. Postanowiłam przelać tu moje wnioski po rozmowach z kilkoma maturzystami. Co prawda piszę o maturzystach, ale w zasadzie to dotyczy ogólnie nauki zdalnej w czasie pandemii, tylko na maturzystach się skupiło, bo oni są akurat w tym roku z tego rozliczani.

Poświęciłam trochę czasu i przejrzałam niektóre arkusze maturalne z tego roku i kilka z lat ubiegłych. Wniosek: tegoroczne zadania były o niebo łatwiejsze! W dodatku nie było matury ustnej. Mimo tego wielu maturzystów obawia się o wyniki i to nie w aspekcie: dostanę 90% czy 100… tylko zdam czy nie zdam? – oto jest pytanie. I powiem Wam, że to jest dramat. To jest półtora roku w plecy. Osoby, które wchodziły do liceów z wysokimi wynikami z egzaminów gimnazjalnych, dużo ponad ówczesną średnią krajową, dziś martwią się o zdawalność matur. Co więcej, pisząc matury często wracały pamięcią do materiału przerobionego w gimnazjum…

To jest stracone 1,5 roku. Standardem były konsultacje i szukanie odpowiedzi w necie w czasie sprawdzianów, leżenie w łóżku w czasie lekcji z odpalonym laptopem, tabletem czy komórką z zaklejonymi kamerkami. Nie ma co kryć: nauczyciele też nie byli przygotowani na takie nauczanie i większość z nich po prostu nie podołała wyzwaniu. W przypadku maturzystów efekty wyszły teraz. W przypadku pozostałych dzieciaków, będą wychodziły przez najbliższe lata. Na pewno bardzo trudny będzie dla nich przyszły rok.

Dla maturzystów będzie mega trudny, bo nie dość, że zawsze jest ogromny przeskok pomiędzy liceum czy technikum, a studiami, to w ich przypadku będzie jeszcze gorzej. Nie mam pojęcia jak oni sobie poradzą, ale mam nadzieję, że profesura na studiach wykaże się zrozumieniem problemu i nie wpędzi rzeszy studentów w depresję i w śpiewy: „co ja robię tu?”.

Oby jak najwięcej z nich zdało, bo jak obleją i będą mieli z tą nikłą wiedzą pochodzić za rok do „pełnokrwistej” matury, to będą bez szans…